Antydepresanty – mój rachunek sumienia
Prawie dwa lata łykam antydepresanty. Najwyższa pora spróbować żyć bez wspomagania. Jestem na ostatnim etapie odstawiania leków i mogę wreszcie zrobić rachunek sumienia czy było warto się w to w ogóle pakować.
Mam nerwicę, a ta moja nerwica miała to do siebie, że objawiała się ciągłym, nieustającym pobudzeniem, niepokojem i lękiem. Bałem się na przykład, że w każdej chwili mogę zapaść na jakąś okropną, nieuleczalną chorobę, która wpędzi mnie do grobu. Wyprowadzała mnie z równowagi jazda samochodem, kiedy czerwone światło mnie przyblokowało na skrzyżowaniu albo ktoś zbyt wolno jechał prawym pasem. Perspektywa jakiegokolwiek wyjazdu powodowała u mnie nieznośną histerię, a zbyt dużo obowiązków wiszących nad głową uruchamiało tryb wirującego wkurwu diabła tasmańskiego, który ma ochotę rozwalić wszystko w drzazgi. Ci którzy mnie znają, mogą stwierdzić, że lekko przesadzam, bo przecież ja zawsze taki spokojny byłem, prawda jest jednak taka, że wykształciłem w sobie cały wewnętrzny system maskowania gotujących się emocji i przez większość życia myślałem, że tak to powinno wyglądać, aż do momentu gdy przyszło załamanie.
Sklejanie się na nowo
Są tylko dwie drogi kiedy rozsypiesz się w drobny mak. Albo zostajesz takim na wieki wieków amen, albo próbujesz się na nowo posklejać. W tamtym czasie czułem, że potrzebuję pomocy, że sam sobie z tym wszystkim nie poradzę. Ok, na zewnątrz nie było widać większych zmian, ale w środku byłem wielkim lejem destrukcji po wybuchu bomby atomowej. Tak trafiłem do psychiatry.
Telewizja, filmy i wszelkie zasłyszane opowieści skutecznie wypaczają obraz chorób psychicznych, psychiatrów i leczenia. Że trzeba być sporym wariatem kiedy się choćby o pójściu do psychiatry pomyśli. No cóż, bywa że ludzie myślą różne rzeczy, ale wypowiadanie się przy braku znajomości tematu, pokazuje tylko ich własną głupotę.
Sam z początku bałem się tej całej farmakoterapii, ale postanowiłem zaryzykować. W końcu to miało mi pomóc. Lecz wtedy jeszcze nie mogłem przewidzieć jakie to wszystko przyniesie skutki.
Przemeblowanie
Antydepresanty wcale nie robią tego, co się o nich sądzi. Nie są magicznymi pigułkami, które z unużanego w gównie rozpaczy kolesia, pstryknięciem palcami zrobią cieszącego się ze w wszystkiego półgłówka. To tak nie działa. Tutaj sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana.
Antydepresanty to pomocnicy przy przemeblowaniu mózgu. I nie jest to metafora, bo zmiany w wyniku stosowania leków zachodzą na poziomie fizycznym, w realnej zmianie struktur i połączeń neuronalnych. Nie jest to zresztą nic nienaturalnego, bo to się dzieje ciągle w naszych mózgach. Kiedy się czegoś uczymy, tworzą się nowe połączenia między neuronami, kiedy często z nich korzystamy, ulegają one wzmocnieniu, a kiedy nie są już potrzebne, z czasem ulegają zanikowi.
Ludzki mózg posiada około 100 miliardów komórek nerwowych, wszystkie one mogą tworzyć niesłychanie skomplikowane sieci połączeń. I właśnie od tych sieci połączeń zależy to, jacy tak naprawdę jesteśmy. W łączeniu neuronów i przekazywaniu informacji z jednego do drugiego biorą udział chemiczne neuroprzekaźniki (szerzej o tym pisałem tutaj). Leki antydepresyjne wpływają właśnie na owe neuroprzekaźniki, a w szczególności na serotoninę, czyli tak zwany hormon szczęścia, którego brak w mózgu prowadzi między innymi do depresji i zaburzeń nerwicowych.
Klucz tkwi w połączeniach
Antydepresanty hamują zwrotny wychwyt serotoniny przez co większe stężenie neuroprzekaźnika w synapsie powoduje lepszą stymulację neuronów. Działa to w ten sposób, że większe stężenie daje szansę na wytworzenie się nowych ścieżek neuronalnych, które wcześniej nie miały jak zaistnieć. Nie wszystkie neurony komunikują się wszystkimi możliwymi neuroprzekaźnikami. Niektóre z nich komunikują się tylko jednym, na przykład tak ograniczoną w depresji serotoniną.
W trakcie trwania terapii lekami antydepresyjnymi, ścieżki wzbudzane serotoniną mają szansę się wzmocnić. Im częściej używane jest jakieś połączenie tym bardziej solidne się ono staje. Wytworzenie się tych nowych ścieżek skutkuje realną poprawą samopoczucia, a także zmianą zachowania i reakcji na określone wydarzenia.
W mojej nerwicy, przed leczeniem wyglądało to mniej więcej tak, że kiedy zdarzała się sytuacja, która wymagała ode mnie na przykład jakiegoś zaangażowania, to impuls nerwowy, który uaktywniał się w odpowiedzi, leciał sobie grubym, nerwicowym kablem pobudzając mózg tymi neuroprzekaźnikami, które stawiały cały organizm w gotowości. Nadnercza produkowały adrenalinę i kortyzol czyli hormon stresu, wszystko to rozpływało się po organizmie, który reagował tak jak powinien zareagować w sytuacji zagrożenia. Nerwicowy kabel w głowie był jak autostrada, przejmował większość ruchu impulsów elektrycznych. Skutkiem tego w zasadzie nigdy nie czułem się spokojny, a nawet najdrobniejsza rzecz potrafiła wyprowadzić mnie z równowagi.
W trakcie przyjmowania leków antydepresyjnych zwiększa się udział serotoniny w przekazywaniu informacji. Pozwala to na przeniesienie ciężaru reagowania na inne połączenia, a w razie konieczności wytworzenie i wzmocnienie nowych, które w znacznie mniejszym stopniu wpływają na wydzielanie się hormonów stresu. I jeśli odpowiednio długo utrzymać ten efekt, nowe połączenia zaczną przejmować znaczną część ruchu impulsów elektrycznych, a stare zwyczajnie ulegną osłabieniu i marginalizacji.
Mózg zmieniony
Antydepresanty pomagają w stworzeniu sobie nowych wzorców zachowań i reagowania na niesprzyjające sytuacje. Pomagają wyjść mózgowi z błędnego koła lęku i przywrócić względną równowagę biochemiczną w mózgu. Jednak leki nie zadziałają same, bo wszystko zależy tak naprawdę od nas. Antydepresanty to świetni pomocnicy w przebudowie mózgu, jednak jeśli my sami nie wypracujemy nowych wzorców zachowań, same niewiele wskurają. Jednak czasem, kiedy nie będziemy potrafili poukładać sobie tego wszystkiego w głowie, warto siegnąć po pomoc terapeuty. Zresztą psychoterapia jest bardzo wskazana podczas leczenia psychiatrycznego i warto połączyć obie te rzeczy.
W trakcie leczenia po raz pierwszy w życiu poczułem w sobie spokój. Spokój, jakiego dotąd nie znałem. Spokój, który pomógł mi zdystansować się od siebie, pozwolił przyjrzeć się sobie i zdecydować co chcę w sobie zmienić. Zmiany potrzebują czasu, lecz kiedy masz głęboki spokój w głowie, wszystko idzie jak z płatka. Trzeba tylko mieć tego świadomość, że w przemeblowaniu mózgu głównej roli nie odgrywają leki, tylko ty sam.
Podsum
W prawdzie nie jestem specjalistą i wszystko co napisałem to trochę łopatologia, ale mam nadzieję, że pomogłem wam zrozumieć jak antydepresanty właściwie działają. Po prawie dwóch latach leczenia, antydepresanty dały mi spokojną głowę. To nie jest tak, że pobudzenie i nerwowość całkiem u mnie zniknęły. Nie, są we mnie nadal, ale kiedy zdarza się sytuacja, która wprawia mnie w roztrzęsienie, wypracowałem w sobie narzędzia, które skutecznie wyciągają mnie z błędnego koła zdenerwowania. Taka wewnętrzna zmiana to proces, który będzie trwał już zawsze. Trzeba o niego dbać, i nie denerwować się na siebie, jeśli mimo wszystko kiedyś poczujemy się jak gówno na dnie rozpaczy, bo czasem i tak się zdarza. Ważne, żeby nauczyć się z tego skutecznie wychodzić. Tą naukę musimy jednak zafundować sobie sami.
Najnowsze komentarze