Dawno mnie tu nie było
To jedna z wielu metafor tego co się u mnie dzieje. Mam wrażenie ciągłego powrotu do miejsc, z których już nie raz wyruszałem do życia, ale ścieżki sprowadzają mnie do nich cały czas od nowa.
Te miejsca, są miejscami we mnie. Są moimi punktami kontrolnymi. Starałem się z nich wyrwać, przeżywając życie tak, jak wydawało mi się, że należy je przeżyć. Chciałem być częścią tego wszechobecnego szumu, chciałem być, bywać, świecić i brylować. Chciałem zaistnieć, zostać zauważonym, bo wydawało mi się, że tylko ci zauważeni mają szansę czuć się tak, jak zawsze chciałem się czuć. Zrozumianym.
Bywało, że czułem złość, że dopadała mnie frustracja. Tak bywa, gdy w robieniu czegokolwiek upatrujesz glorii. Bo czy tak właśnie nie jest, że nasz świat karmi nas wciąż tą samą opowieścią o tym, że liczy się tylko wygrana, że happy end czeka na każdego, kto tylko w niego uwierzy. Lecz ten happy end jest tylko Happy Mealem. Fast foodem dzisiejszych oczekiwań z plastikową zabawką w środku.
Minął prawie rok od kiedy napisałem cokolwiek, tu na blogu. Długi rok podróży po bocznym torze, gdy pozwoliłem sobie na niezabieranie głosu. Mówił za to cały świat. Mówił dużo, czasem mówił pięknie, czasem straszył, często się bał i z lękiem patrzył na drugą stronę mentalnej barykady, którą rozstawiono między ludźmi. Na prawo jedni, na lewo drudzy. Z daleka tacy sami, ale co ja tam wiem patrząc z bocznego toru, kiedy tu w centrum uwagi wymierzony palec jasno pokazuje wroga. I nie dość, że nie zabierałem głosu, to w dodatku ściszyłem ten, który mnie zewsząd atakował, który mówił co powinienem, jak należy się zachowywać, kogo nie cierpieć, gdzie leży jedyna racja. Ironią jest, że wszystkie moje anteny skierowane były na lewo, ale to właśnie z tej strony, z popularnych instagramowych relacji, poczułem najcięższy zarzut niedostosowania.
Ostatnie dni płyną zagadkowo. Rozbijają się falami o chwilę obecną. Jeśli jest w nich jakieś później, to nie mam pojęcia jak ono wygląda. Żyję ostatnio bez planu. Praca na etacie jeszcze do niedawna ustawiała mój rytm. Teraz gdy ją rzuciłem jedynym rytmem jest ten, który sam sobie wyznaczam. Przekonałem się, że nie trzeba myśleniem stale wybiegać w przód. W pewnym sensie, jeszcze niedawno spędzałem swój czas, tkwiąc lękach dotyczących przyszłości. Byłem świetny w gdybaniu i jeszcze lepszy w wynajdywaniu wymówek. Starałem się kontrolować życie, ale to właśnie wtedy nie byłem w stanie kontrolować niczego. Żyjąc w ciągłym wypatrywaniu jutra, nie byłem w stanie zobaczyć, że życie dzieje się teraz i przecieka mi między palcami.
Ale błędy są po to by uczyć. Błędy są po to, by następowała zmiana. Dzisiejszy świat stara się nas przekonać, że jest inaczej. Że błąd należy wyeliminować, wystrzegać się go, ale to bzdura z podręcznika do marketingu żarłocznego kapitalizmu. Trochę zajęło mi zrozumienie, że najlepszą rzeczą, którą możemy sami sobie dać, to przyzwolenie na popełnianie własnych błędów.
Najnowsze komentarze