Odwiedź mój kanał na YouTube


Stay Connected

Jak przez przypadek nauczyłem się medytować

Z medytacją miałem dotąd niewiele do czynienia. Kojarzyła mi się z jakimiś orientalnymi filozofiami, z tymi wszystkimi czakrami, energiami i aurami. Dla kogoś takiego jak ja, dość twardo stąpającego po ziemi nie był więc to obiekt zainteresowań, bo na wszystkie rzeczy trącące podejrzanym mistycyzmem reaguję alergicznie. Ale ostatnimi czasy musiałem zrewidować swoje poglądy i przyznać, że z całą tą medytacją sprawa ma się zgoła inaczej niż mi się wydawało, i że wcale nie mam do niej tak daleko jak dotąd myślałem.

A wszystko przez kaligrafię

Za kaligrafowanie zabrałem się od tak, dla hecy. Często się tak za różne rzeczy zabieram, bo spontaniczność daje zwykle najwięcej zabawy. Po za tym już od jakiegoś czasu zazdrośnie wpatrywałem się w różne filmy mistrzów kaligrafii na YouTube i zachodziłem w głowę jak można pisać w taki sposób, i że to chyba niemożliwe. Ale zawsze kiedy napatrzę się na takie rzeczy, czuję jak rośnie we mnie ekscytacja, że ja też bym tak chciał umieć. I tak pewnego dnia, zupełnie przez przypadek zaopatrzyłem się w sklepie papierniczym w odpowiednie przyrządy do pisania i zacząłem sobie trenować.

Nauka kaligrafii to cholernie żmudny proces, polegający na ciągłym powtarzaniu wciąż i wciąż tych samych liter. Tego nie da się przeskoczyć. W tym przypadku trening jest długi i z początku daje zdecydowanie mało satysfakcjonujące efekty. Ja jednak, z natury uparciuch, z zagryzionym językiem przez cały czas kreśliłem te swoje literki, chociaż wychodziły mi z tego raczej koślawe hieroglify. Ale czego tu się spodziewać skoro moje własne pismo od zawsze było taką bazgraniną, że sam jeszcze w szkole średniej zdecydowałem się pisać w zeszytach literami drukowanymi, żeby się jakoś w tych swoich notatkach rozczytać.

Kreślenie wymaga sporo czasu. Taki codzienny trening trzeba gdzieś w rozkład dnia wcisnąć. Każdy w ciągu doby przepieprza trochę czasu na głupoty, a ja muszę przyznać że bywam w tym mistrzem. Potraktowałem jednak sprawę śmiertelnie poważnie i rezygnując z setnego w ciągu dnia przeglądania tablicy na fejsie, usiadłem nad kartką papieru i zacząłem ćwiczyć. I gdy tak sobie ćwiczyłem, pewnego dnia przyszła mi do głowy myśl, że w sumie od kiedy zająłem się tym całym kaligrafowaniem coś się we mnie pozmieniało, i stałem się jakiś taki wewnętrznie spokojniejszy, wyluzowany, z lżejszą niż zazwyczaj głową. Myśląc o tym, przypomniałem sobie jak gdzieś kiedyś czytałem, że takie czynności, które wymagają skupienia, które pochłaniają swoim powtarzalnym rytmem, oczyszczają umysł, a taki oczyszczony umysł zaczyna medytować.

Czym jest ta cała medytacja

Medytacja wcale się jednak z czymś takim nie kojarzy, a bardziej z siedzeniem po turecku z zamkniętymi oczyma i mruczeniem mantry albo liczeniem oddechów. Utarł się stereotyp w którym medytacja to domena buddyjskich mnichów, joginów albo innych mistycznych szarlatanów, że to całe medytowanie to takie azjatyckie zabobony. Okazuje się jednak, że tym tematem już jakiś czas temu zajęli się naukowcy, a badania jakie przeprowadzili jednoznacznie wskazały na dobroczynny wpływ owej medytacji na zdrowie. Z dobroczynnych skutków warto wymienić, obniżanie ciśnienia krwi, zwolnienie metabolizmu, odgrywanie pomocnej roli w psychoterapii i wiele wiele innych, ale przede wszystkim pomaga radzić sobie ze stresem i zwyczajnie sprawia, że czujemy się szczęśliwsi.

Czym w takim razie ta cała medytacja rzeczywiście jest? Medytacja to stan wyciszenia, kiedy pozwalamy myślom płynąć własnym biegiem. W medytacji wcale nie chodzi o to, jak się to błędnie powtarza, żeby nie myśleć w ogóle, lecz żeby dać tym myślom swobodę, żeby się nad nimi nie zastanawiać, tylko pozwalać im płynąć własnym nurtem, pojawiać się i znikać. Jakkolwiek banalnie to brzmi w medytacji chodzi o oczyszczenie umysłu z bieżących pragnień, uspokojenie się i zaglądnięcie w głąb siebie.

Do tego wszystkiego nie potrzeba wielkich przygotowań, nauki w Klasztorze Szaolin, dyplomu jogina, ba nie potrzeba nawet siadać w dziwnych pozycjach czy śpiewać pod nosem cudacznych mantr. Do medytacji w zupełności wystarczy chwila, nawet kilka minut spokoju, które sami sobie damy. Medytacja to stan umysłu, a nie pozycja ciała, można więc bawić się nią nawet podczas wykonywania jakiejś czynności, w trakcie zmywania, sprzątania, malowania ścian, układania origami, mieszania bigosu albo zwyczajnie podczas siedzenia na ławce w parku, wystawiając twarz do słońca. Medytacja to uwolnienie się od biegających po głowie myśli i skupienie się na tak zwanym „tu i teraz”, na celebrowaniu chwili.

Takim czymś okazała się dla mnie właśnie kaligrafia. Szukaniem porządku, rytmu, skupieniem na końcówce brush pena. Lubię ten spokój, który mnie ogarnia gdy rozkładam przed sobą kartkę papieru by nakreślić kolejny raz pełen zestaw liter. I pomijając, że takie kaligrafowanie to zdecydowanie fajna umiejętność, jej największa wartość płynie dla mnie właśnie z tych jej medytacyjnych skutków.

medytacja cytat

Cokolwiek robisz, medytuj

I to w tym wszystkim jest najlepsze, że robiąc coś co lubię, dostaję bonus. Warto mieć tego świadomość, bo myślę, że każdy z nas ma lub może mieć taką swoją czynność, której wykonywanie sprawia mu przyjemność (i nie mówię o masturbacji zbereźniki!), równocześnie idealnie nadającą się do takiego medytowania. A jeśli nie to polecam wam poszukać w sobie czegoś takiego, bo warto czasem zwolnić, odciąć się od wszechobecnych zagłuszaczy i w prostej czynności znaleźć kontakt z własną głową. W końcu jesteśmy skazani na samych siebie, warto wiec się czasem w siebie wsłuchać, i kto wie, może nawet z samym sobą zaprzyjaźnić.

 

Grafika: Brad Neathery unsplash.com

Podobne posty

×