Multitasking – czy to ma sens?
Multitasking to takie słowo klucz ostatnich czasów. Wielozadaniowość jest bardzo w modzie. Na przykład zakochaliśmy się w urządzeniach robiących wiele rzeczy na raz, smartfonach i tabletach potrafiących tak wiele, że w zasadzie poza nimi do efektywnej pracy nie potrzeba już nic więcej. Tą wielozadaniowość zaczęliśmy również implementować w naszym życiu, w podejmowanych działaniach. Podobno tak jest super efektywnie, podobno robienie wszystkiego naraz świadczy o naszym potencjale i zangarzowaniu. Ale jak to zwykle bywa „podobno” wcale nie oznacza że tak musi być „na pewno”.
Multitasking taki dobry?
Kiedy po raz pierwszy spotkałem się z ideą wielozadaniowości, podrapałem się po głowie, wzruszyłem ramionami i uznałem, że nie ma sobie czym zawracać głowy. Pomyślałem, że znowu ktoś próbuje wyważać otwarte drzwi, wymyślając nową nazwę dla od dawna znanych sposobów organizowania czasu i pracy. To się jednak zaczęło coraz bardziej przyjmować i w krótkim czasie multitasking był już wszędzie. Wielozadaniowa praca, wielozadaniowe projekty, wielozadaniowe urządzenia a nawet wielozadaniowe lodówki. Telefon służący tylko do dzwonienia? Zapomnij. Dzisiejszym smartfonem zadzwonisz, wyślesz mejla, oglądniesz śmieszne koty na YouTube, posłuchasz muzyki, poczytasz ebooka, zapłacisz za piwo w Żabce, zrobisz sesję swojej twarzy z filtrem psa na Instagram, zamówisz żarcie, taksówkę, ubera, załatwisz sobie randkę na Tinderze, a mapy ponawigują cię do najlepszego kebaba w mieście.
Czułem wewnętrzny dysonans, bo z jednej strony intuicja mówiła mi, że ta cała wielozadaniowość to nie dla mnie, skoro nie potrafię wybębnić na perkusji nawet prostego rytmu, bo próby jednoczesnej koordynacji obu rąk i nóg wywołują u mnie mózgowy błąd krytyczny. Z drugiej jednak strony zewsząd słyszałem, że robiąc kilka rzeczy na raz, oszczędza się czas i energię. Że to droga ku świetlanej przyszłości.
Niedowiarek
Mój problem zawsze polegał jednak na tym, że nie wierzyłem w cuda wianki, czy inne jedyne i najlepsze sposoby na wszystko. I tak na przykład poszła raz moja matka na prezentację kołder i wróciła z przedwstępną umową kupna cudownej „maty elektromagnetycznej” za 4k, której rzekome cudowne właściwości polegały na tym, że odbijała „złe” promieniowanie elektromagnetyczne zwalczając wszelakie dolegliwości. Następnego dnia przyszedł facet do chaty pozbierać od ojca i naiwnej matki podpisy na cyrografie, na co Kuba położył przed nim podręcznik do fizyki i pyta gościa jak to jest z tym odbijaniem, na czym to wszystko polega, bo w podręczniku za cholerę o takich cudownych właściwościach mat wypchanych wełną merynosów nie pisali. Cóż, do dziś nie wiem jak by to miało działać, bo koleś na moje pytania zakręcił się na pięcie, wyszedł że niby do samochodu po jakieś papiery i tyle żeśmy go widzieli.
Jedna rzecz na raz
Czasem wystarczy podejść do sprawy rozsądnie. Hiperoptymiści zachwalający wielozadaniowość jako najlepszy sposób organizowania czasu, nie brzmią jakoś tak super przekonywująco, kiedy spojrzy się na ich rzeczywistą efektywność. Coś, co przeczuwałem od samego początku hajpu na multitasking, znalazło swoje potwierdzenie w badaniach, bo okazuje się, że praca wielozadaniowa, choć pozornie bardziej efektywna, tak naprawdę wykłada się w przedbiegach. Człowiek nie jest komputerem, nie posiada wielowątkowego procesora w głowie. Zazwyczaj mózg potrafi się skupić na robieniu świadomie tylko jednej rzeczy w danym momencie. Czasem jesteśmy w stanie robić jednocześnie dwie rzeczy, ale tylko w przypadku, gdy jedną z tych czynności wykonujemy podświadomie/automatycznie.
Ograniczony mózg
Człowiek przeskakujący między zadaniami stale się rozprasza. Zbadano, że aby wrócić do pełni skupienia po rozproszeniu, potrzeba minimum dwudziestu minut. I tak każdym razem! Kiedy robisz kilka rzeczy na raz, i przeskakujesz od jednej rzeczy do drugiej, twoje skupienie oscyluje gdzieś koło wartości 0%. I chociaż fajnie wygląda jak napieprzasz siedem projektów w tym samym czasie, to dokończenie tych siedmiu projektów zajmie ci o wiele więcej czasu, energii i zasobów, niż gdybyś robił je po kolei.
Wszystko przez budowę ludzkiego mózgu, który przystosowany jest do świadomego zajmowania się jednym problemem na raz. Zmuszanie go do przeskakiwania z jednego problemu na drugi, jest jak nakazanie biegaczowi podczas biegu na zawodach zmieniać nie dość że tor po którym biegnie, to jeszcze kierunek, dystans, i jednocześnie oczekiwać, że zajmie pierwsze miejsce.
Lepsza metoda
Daleki jestem od turbo optymizmu w stosunku do czegokolwiek, ale metoda robienia jednej rzeczy na raz zwyczajnie działa. Zamiast mieć na głowie kilka rozgrzebanych rzeczy, i gubić się w nich, lepiej jest zadania ułożyć tak, żeby następowały po sobie. Można dzieki temu skupić się tylko na jednej rzeczy w danym momencie, poświęcając jej całe swoje skupienie. Kiedy nie ciążą nad głową inne rozpoczęte działania, łatwiej też zachować spokój. Ciągłe rozpraszanie się i błądzenie myślami wywołuje stres, a stres jak wiadomo jest wrogiem produktywności.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że to o czym piszę nie jest takie łatwe jak się wydaje. Czasem brakuje nam cierpliwości, czasem czujemy się znudzeni i mamy ochotę zrobić coś innego. Są działania, które warto olać na rzecz innych, ale także wtedy warto pamiętać, by nie robić więcej niż jedną rzecz na raz.
Ja cały czas się tego uczę. Zwykle miałem problem z robieniem na raz wielu rzeczy. Cholernie się potem w tym gubiłem, czułem chaos i zdenerwowanie. Od kiedy skupiam się na jednej rzeczy, całą resztę zostawiając odłożoną w harmonogramie na później, łatwiej jest mi się zorganizować.
Kiedy pisze notkę na bloga, to piszę tak długo aż poczuję, że już się dostatecznie nie wypisałem. Nie przerywam pisania żeby zrobic kawę albo spojrzeć w telefon, bo w danym momencie cały jestem pisaniem, więc reszta musi poczekać. To ma w sobie coś z medytacji, ze skupieniem na tu i teraz.
>> Sprawdź też tekst o tym jak to przypadkiem nauczyłem się medytować! <<
Człowiek nie ma daru biolokacji, nie moze być w kilku miejscach jednocześnie, i tak samo mózg nie potrafi świadomie ogarniać kilku rzeczy na raz. Wielozadaniowy człowiek to mit, który lubią wkładać nam do głów spece od rozwoju osobistego, którzy gdyby miało to się przyczynić do ich popularności zachwalaliby walory smakowe własnego gówna. Nie warto wierzyć we wszystko co głoszą, bo czasami wystarczy posłuchać własnej intuicji i zdrowego rozsądku, który przecież tak często podpowiada nam, że najlepsze rozwiązania to te najprostsze.
Najnowsze komentarze