Podsumowanie 2017
Rok 2017 okazał się dla mnie całkowicie nieprzewidywalny. Kiedyś każdy zbliżający się nowy rok witałem z ogromnymi oczekiwaniami, które zwykle roztrzaskiwały się o smutną rzeczywistość. Tak wiele chciałem, a tak niewiele z tego chcenia wychodziło. Jednak na początku tego roku oczekiwań nie miałem wcale. I to chyba było najlepsze, co sobie w tym roku zafundowałem.
Nie mając oczekiwań i jasno określonych planów na ten rok, nie czuję by cokolwiek okazało się jakąś moją wielką porażką, albo przeszło mi koło nosa. Są rzeczy, za które przecież mogłem się zabrać, jak na przykład nauka języka angielskiego, ale w niezabraniu się za nią nie upatruję porażki, bo widocznie nie był to na naukę angielskiego odpowiedni czas. Wybrałem spontan i luz w majtach, a mając ich całkiem sporo w tym roku, doświadczyłem rzeczy, których planując ten rok, nie wziąłbym nawet pod uwagę.
Podsumowanie, czyli co przyniósł 2017 rok?
Przede wszystkim założyłem tego bloga i nie zawiesiłem go po kilku tygodniach, jak to miałem wcześniej w zwyczaju. Założyłem go po Blog Conference Poznań, a po Blog Forum Gdańsk zacząłem pilnować regularności. Duża w tym zasługa wspaniałych ludzi, których tam poznałem, rozmów i pomysłów, które dały mi solidnego kopa w dupę i zmieniły podejście do blogowania. Zrozumiałem, że warto się uczyć od innych, a stwierdzenia w stylu „przecież sam wiem lepiej” trzeba jak najszybciej wypieprzyć ze słownika, bo nikt z automatu nie rodzi się alfą i omegą, a wiedzę zdobywa się z doświadczenia tak samo swojego jak i innych.
W czerwcu znów pobiegłem w półmaratonie. Nie żebym był jakimś zapalonym biegaczem. Co to to nie. Po prostu namówili mnie znajomi. Przed biegiem trenowałem może z miesiąc, więc mega jarałem się, że mimo gorszego niż życiówka czasu, dałem radę ukończyć bieg nie potykając się o własny język.
Przeczytałem kilka złych i kilka dobrych książek. Ale każda z nich coś we mnie zostawiła. Dlatego właśnie uwielbiam czytać książki.
Podróże
Przyznam się wam, że jestem totalny intros i domator z dziada pradziada, a na wszelkie wyjazdy reaguję alergicznie chodząc z nerwów po ścianach. Kiedy mam gdzieś pojechać robię się nerwowy, a moja głowa wymyśla milion potencjalnych katastrof, jakie mogą się poza domem wydarzyć. Najgorszy jest moment gdy muszę się spakować, i właśnie wtedy mam ochotę zawinąć się w kocowe burrito i gryźć każdego kto do mnie podejdzie. Lecz jak już się wyrwę z czterech ścian, jak już pojadę, nagle w mojej głowie wszystko cudownie się zmienia, a ja czuję się dobrze i w zasadzie nie mam ochoty wracać.
W tym roku byłem w Rzymie i były to naprawdę cudowne wakacje (pomijając upał, przez który wyłaziła ze mnie maruda). Urzekło mnie prosecco, włoska pizza, zabytki co krok i ta wszechobecna atmosfera luzu, jakby Włosi nie mieli kompletnie żadnych zmartwień. Fajnie jest mieć w sobie coś z takiego Włocha.
Mój przewodnik po Rzymie znajdziecie tutaj.
Odwiedziłem Kraków i Gdańsk, a w grudniu zdarzyła się też Warszawa i BlogoWigilijne spotkanie z blogerami. Lecz moim ulubionym wyjazdem tego roku, było zdecydowanie te kilka dni spędzonych z N. w schronisku górskim „Samotnia”, gdzie w połowie listopada przywitała nas śnieżna zima jak z prawdziwej bajki.
Moją relację z Samotni znajdziecie tu.
Piszę to wszytko siedząc w pociągu do Krakowa. Jedziemy z N. przywitać się z kotkami, które chcemy adoptować. I widzę po sobie, że gdzieś te moje podróżnicze lęki sobie ostatnio poszły, że dość mocno wyblakły. Widocznie oswoiłem się z nimi. To dobrze. Od czasu do czasu trzeba wyrwać się z domu, żeby zmienić perspektywę, żeby poznać nowe rzeczy. Ale przede wszystkim po to, żeby poczuć jaki smak ma życie tam gdzie nigdy dotąd nas nie było.
Pierwsze razy
To zdecydowanie był rok nowych pierwszych razów. Kilka miesięcy temu postanowiłem je wszystkie zapisywać w swoim notesie. Pierwsze razy są cholernie ulotne, ale mają ogromną siłę sprawczą. Nigdy nie wiadomo kiedy taki pierwszy raz zmieni nasze życie.
Po raz pierwszy dostałem się na blogowe konferencje. Najpierw na Blog Conference Poznań, później na BlogForum Gdańsk (z którego podsumowanie znajdziecie tu). Nigdy nie przypuszczałem nawet, że coś takiego mi się przytrafi. Wiecie, szczytem było dla mnie zobaczenie influencera (którego czytam/oglądam) na ulicy. A tu bum! Mogłem poznać ich osobiście i przegadać z nimi wiele godzin. Gdybym miał wybrać jedną rzecz, która zrobiła mi 2017, byłyby to spotkania z ludźmi.
Tego roku kupiłem swój pierwszy longboard i kompletnie się w nim zabujałem. Zaliczyłem swój pierwszy spływ kajakowy, po raz pierwszy zjadłem ramen. Dowiedziałem się, że kawę można przyrządzać inaczej niż w kafetierce i dostałem swój własny Chemex. Było tego znacznie więcej i mógłbym opowiadać o tym jeszcze długo, ale resztę zostawię dla siebie, wam polecając, żebyście z własnych pierwszych razów wyciągnęli wszystko co się da.
Nie wszystko takie piękne
Bywało też gorzej. Zwłaszcza jesienią, kiedy moja nerwica dała znów o sobie znać. Brak siły i lęki znów stawiały życie na głowie. A kiedy udało mi się trochę z nią poradzić, zdarzyła się rzecz bardzo straszna. Umarł nasz kotek Maniek, ukochane zwierzątko, będące częścią naszej małej rodziny.
I może właśnie o to w życiu chodzi? O równowagę, balans. Może suma smutku i radości zmierza zawsze do zera? Może jest jak w sinusoidzie, po każdej górce należy spodziewać się dołka, po każdym dołku i tak przyjdzie górka. Nieważne co byśmy robili.
Może…
„Coś się kończy, coś się zaczyna”
To moje ulubione zdanie z Wiedźmina. Każdy koniec jest zarazem początkiem. Chciałbym życzyć Wam żeby nowy rok, był tym nowym początkiem, dającym możliwości, których wcale się nie spodziewaliście. By za rok, gdy przyjdzie czas na podsumowanie, będziecie zadowoleni ze swoich decyzji i spędzonego czasu.
Ja sam pamiętając mijający rok, nie czuję żadnych oczekiwań w stosunku do tego nadchodzącego. Jest dla mnie jak czysta kartka, którą mam zamiar zapisać tym wszystkim, czego dziś nie potrafię nawet przewidzieć. Życzę sobie i wam również pięknie zapisanej kartki!
Photo by Aziz Acharki on Unsplash
Najnowsze komentarze