Terapia antydepresantami
Opowiem wam pewną historię. To historia o zmianie i stawaniu się lepszym człowiekiem. Nie lepszym od innych, a lepszym od samego siebie. Opowiadam ją już od jakiegoś czasu w różnych tekstach na tym blogu, opowiadam też czasem tym, którzy chcą posłuchać. Nosiłem się z tym wpisem, lecz miałem obawę, że może zostać źle odebrany, bo przecież historia, którą wam opowiem obnaży mnie zupełnie. Mimo wszystko mam ochotę zaryzykować, bo a nuż będzie dla kogoś potrzebnym impulsem, żeby coś w końcu w swoim życiu zmienić.
Choruję na nerwicę depresyjną. Ciężko powiedzieć od jak dawna, bo kiedy sięgnę pamięcią zawsze jakieś jej symptomy mi towarzyszyły. Wtedy myślałem jednak, że to wszystko co czuję, co się we mnie kotłuje i przelewa jest normalne, że ja po prostu taki jestem. Miałem milion natrętnych myśli, często czułem się roztrzęsiony, na każdy stres reagowałem bardzo kiepsko, w złości tłukłem pięściami w ścianę. Do krwi. Często czułem się beznadziejnie, wtedy mówiłem o tym jak o szarości świata, bo nie wiedziałem, że cała ta szarość jest we mnie. Od czasów szkoły średniej przychodziły dni, a nawet tygodnie, w których zdawałem sobie sprawę że w zasadzie nic nie czuję, ani smutku, ani radości, ale myślałem że tak ma być, że to zupełnie normalne. Dziś wiem jak cholernie mocno się myliłem.
Co to jest ta cała nerwica?
Kołcz powie, że jeśli problemu nie widać, to go wcale nie ma. Też tak myślałem pozwalając zakwitnąć w swojej głowie całemu ogródkowi chwastów. Jeśli spojrzymy na wprost, wszystko co za nami się znajduje nadal będzie istnieć, nie zniknie magicznie. Głupotą jest wierzyć w coś takiego. A jednak w momencie, w którym nie zwróciłem uwagi jak stopniowo, rok po roku narasta we mnie problem, wydawało mi się, że doskonale się rozumiem, że wiem jaki jestem, że znam się od podszewki. Nie zauważyłem jak wewnątrz mnie powoli rosła sobie ciężka, stalowa kulka stresu, aż rozrosła się tak, że całego mnie od środka wypełniła.
Nerwica często objawia się zaburzeniami psychosomatycznymi. Ciągły stres zaburza prawidłowe funkcjonowanie organizmu, w wyniku czego ujawniają się dolegliwości, które normalnie by nie wystąpiły. Powodują one całkiem realny ból i prowadzą do całej masy nieprzyjemności, które powoli wyniszczają organizm. Jedyne co odróżnia je od normalnie występujących dolegliwości, to ich psychiczne przyczyny. Jest tego cała masa, od bólów żołądka, problemów układu trawiennego, wzrostu ciśnienia tętniczego, choroby wieńcowej, wysypek i problemów skórnych i wielu wielu innych. Podczas długotrwałego stresu wysiada w nas to, co jest najsłabsze. Nieustanna ekspozycja na stres powoduje podwyższenie kortyzolu we krwi. Kortyzol jest hormonem stresu, który na równi z adrenaliną mobilizuje organizm do walki albo ucieczki. Długotrwałe utrzymywanie się kortyzolu we krwi sprawia, że organizm musi znosić wielkie obciążenie, a stres jest jak codzienne wnoszenie pięćdziesięciokilogramowego worka ziemniaków na plecach na Burj Khalifa. Po schodach.
Choroby wcale nie psychiczne
Wszelkie choroby emocji lubimy nazywać chorobami psychicznymi. Określenie tak samo trafne jak pomysł leczenia grypy antybiotykami. Czym bowiem miałaby być taka choroba psychiczna i co miałoby ją powodować? Najnowsze badania udowadniają, że choroby te mają swoje źródło w fizycznych zmianach neuronów, a przede wszystkim w zaburzeniach chemii mózgu, które są jak najbardziej przyczynami fizycznymi, możliwymi do zbadania, zmierzenia i skutecznego leczenia.
Dlatego określanie depresji, nerwicy, zaburzeń dwubiegunowych czy innych tego typu chorób mianem chorób psychicznych nie oddaje ich prawdziwych przyczyn i konsekwencji jakie powodują. Takie określenie stygmatyzuje, przykleja choremu łatkę „wariata”, albo osoby niezrównoważonej, dlatego też tak ciężko przyznać się nam, że coś się w naszej głowie dzieje, i często szukamy pomocy dopiero wtedy, kiedy spadniemy już na samo dno rozpaczy.
Ja niestety też wpadłem w ten schemat i udałem się po pomoc dopiero wtedy, kiedy nie widziałem już innego wyjścia. Gdybym zrobił to wcześniej, oszczędziłbym sobie kilku lat borykania się z psychosomatycznymi chorobami, z depresją, z ciągłym napięciem aż do bólu mięśni, hipochondrią i poczuciem, że życie to bagno, w którym każdego dnia zapadam się coraz bardziej. Wszystko przez brak wiedzy, bo niewiedza skazuje nas na egzystencję z ograniczonymi możliwościami.
Psychiatra
To, że w pierwszej kolejności trafiłem do psychiatry a nie do terapeuty wynikało z reakcji przeciążonego organizmu. Ciało dygotało jak galareta, czułem uporczywe bóle karku, głowy i brzucha. Nie mogłem spać, irytowałem się byle gównem. Powiem wam szczerze, że tak nie da się żyć. To był mój najgorszy czas, miałem tego dość i postanowiłem coś zrobić. Czułem, że terapia nie pomoże, że tu trzeba cięższego kalibru, że trzeba uderzyć pięścią w stół. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale ta pierwsza wizyta na którą się zdecydowałem, była jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu.
Farmakoterapia
Miałem szczęście. Trafiłem na świetną panią doktor, która podeszła do problemu bardzo kompetentnie. Wysłuchała i zaproponowała leczenie. Nerwicę, podobnie jak depresję leczy się antydepresantami, czyli tak zwanymi inhibitorami zwrotnego wychwytu serotoniny. Nie powinno się ich mylić z innymi psychotropami (np.benzodiazepinami), które mają działanie silnie uspokajające i mogą uzależniać. Antydepresanty są całkowicie bezpieczne, nie uzależniają i nie powodują większych skutków ubocznych. Leki te regulują stężenie neuroprzekaźników w synapsach między neuronami, co prowadzi do ich optymalnego uwalniania, a w efekcie do ogromnej poprawy samopoczucia.
Nie wiedziałem czego się spodziewać, ale byłem już tak zmęczony trwającą we mnie wojną sprzecznych emocji, myśli i ciągłych dołów, że musiałem spróbować czegokolwiek. Leki nie działają od razu. Dopiero po około 2-3 tygodniach regularnego stosowania zauważyłem zmianę. I było to coś takiego, jakby nagle spadł ze mnie ołowiany płaszcz, który mnie otaczał i przyciskał swoim ciężarem do ziemi. Z dnia na dzień zacząłem czuć się dobrze, poczułem spokój i było to dla mnie tak nieprawdopodobne, że trudno było mi w to wszystko uwierzyć. Pierwszy raz od dawna poczułem się po prostu dobrze, i to było jak spotkanie z samym sobą, którego dotąd nigdy nie poznałem. Z tym Kubą, który dotąd ukryty był pod grubą skorupą nerwowości, smutku, beznadziei i złości. To było jak wykluwanie się z kokonu, w którym dotąd byłem. Po raz pierwszy podniosłem się z mentalnej podłogi i zobaczyłem życie, tak jak widzą je inni.
Pewnie brzmi to dość niedorzecznie, ale to wszystko właśnie takie dla mnie było. Spokój był jak kojący balsam, który spłynął na moje nerwy. Postanowiłem dać sobie czas, dużo czasu na ogarnięcie się. Porzuciłem wszystkie rzeczy, które w jakiś sposób za bardzo mnie pobudzały, albo takie, które mogły wywołać zdenerwowanie i stres. Czas leczenia postanowiłem wykorzystać tak, żeby o siebie jak najlepiej zadbać.
Jak działają antydepresanty?
Inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny choć mają bardzo skomplikowana nazwę, działają w niezwykle prosty sposób. Serotonina jest jednym z neuroprzekaźników naszego mózgu, który bierze udział w komunikowaniu się neuronów między sobą. Neurony nie są połączone ze sobą w sposób bezpośredni. Komunikacja komórek nerwowych mózgu zachodzi poprzez uwalnianie związków chemicznych w synapsach. Neuron otrzymując sygnał od innego neurony wytwarza impuls elektryczny, który biegnie przez niego aż do następnej synapsy. Tam impuls elektryczny kończy swoją drogę, pobudzając jednocześnie uwolnienie neuroprzekaźników takich jak serotonina, dopamina, noradrenalina i wiele innych. Są komórki, które potrafią uwalniać kilka neuroprzekaźników, a są też takie, które komunikują się tylko jednym z nich.
Kiedy neuron uwalnia np. serotoninę, płynie sobie ona przez synapsę do odbiorników serotoniny w docelowym neuronie. Z rożnych powodów odbiorników tych może być mało, albo uwolniona ilość serotoniny może być niewystarczająca do odpowiedniego pobudzenia. Serotonina, która nie została odebrana w zakończeniu kolejnego neuronu, zwykle jest wychwytywana przez neuron, który ją wyemitował, w celu ponownego jej użycia przy kolejnym przekazaniu impulsu. Inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny ograniczają ten zwrotny wychwyt, dzięki czemu w synapsie zwiększa się stężenie neuroprzekaźnika, który ma szansę odpowiednio pobudzić odbiorniki docelowego neuronu.
Budowa i działanie synapsy

Serotonina nie bez przyczyny zwana jest hormonem szczęścia. Jej niski poziom powoduje zaburzenia depresyjne, poczucie zmęczenia, nerwowość, prowadzi do bezsenności. Antydepresanty wyrównują jej ilość, co przekłada się na wyraźną poprawę nastroju, na poczucie szczęścia, bo u chorych na depresję poziom serotoniny w mózgu bywa dramatycznie niski. Leki antydepresyjne pomagają wrócić neuroprzekaźnikom do właściwego poziomu i tylko długotrwała terapia lekami, trwająca kilka miesięcy a nawet lat, potrafi przywrócić naturalne funkcjonowanie chemii mózgu.
Co prawda stosowanie inhibitorów zwrotnego wychwytu serotoniny ma też skutki uboczne, takie jak nadmierna senność w pierwszych tygodniach terapii, zmniejszenie libido oraz trudności z osiągnięciem spełnienia seksualnego do czasu zakończenia leczenia, ale są to niewielkie koszty w stosunku do zupełnie nowej jakości życia.
Terapia lekami a psychoterapia
Najlepsze efekty w leczeniu depresji, nerwic i innych zaburzeń emocji, daje połączenie farmakoterapii z psychoterapią. Ustabilizowane stężenie neuroprzekaźników w mózgu, dokonuje fizycznej zmiany w strukturze połączeń neuronalnych. Połączenia stymulowane większą ilością serotoniny ulegają wzmocnieniu, a co za tym idzie biorą bardziej czynny udział w procesach myślowych i poznawczych. Natomiast połączenia nieprzydatne ulegają redukcji. Dzięki odpowiedniemu kierowaniu myśli, rozwiązywaniu wewnętrznych konfliktów i łagodzeniu napięć, które daje psychoterapia, wzmacniamy zmiany prowadzące do fizycznego przeorganizowania się neuronów w mózgu, tworzenia się nowych sieci połączeń i nowych reakcji.
Sama psychoterapia może dać podobne rezultaty, lecz trwa o wiele dłużej i niesie ze sobą większą możliwość niepowodzeń, niż psychoterapia, która wspomaga leczenie farmakologiczne.
Tabu
Problemy „psychiczne” to wciąż temat tabu w tak zwanym mainstreamie. Na szczęście powoli się to zmienia. Coraz więcej osób przyznaje się do depresji, do uczęszczania na terapię. Jednak mimo rosnącej akceptacji terapii, terapia psychiatryczna z pomocą środków farmakologicznych, kojarzy się cholernie niefajnie, z kaftanami bezpieczeństwa, szpitalami i wariatami. Nowoczesna psychiatria operuje nowoczesnymi sposobami radzenia sobie z depresją, nerwicą, zaburzeniami afektywnymi dwubiegunowymi, zaburzeniami lękowymi i wieloma innymi chorobami głowy, które dręczą większość ludzi, i wcale nie zamyka ich w szpitalach i pokojach bez klamek. To tylko głupi mit, który należy zakopać głęboko w glebie.
Każdy z nas ma prawo do dobrego życia. Depresja to suka, która podcina skrzydła, nogi i ręce, która krępuje i ściska mózg taśmą, wyciskając z niego ostatnie krople chęci, radości i szczęścia. Jest jak worek na głowie, dusisz się i nie widzisz nic prócz niej. I choć po za nią istnieje inna, lepsza rzeczywistość, wcale w nią nie wierzysz, bo depresja to suka, która zalewa mózg beznadzieją szarą jak wiadro pomyj. Ale uwierz mi, można z niej wyjść. Można poprosić o pomoc i walnąć ją „ciosem na serio” Saitamy. Trzeba tylko uwierzyć, że możemy sobie pomóc.
Impuls
Do napisania o tym wszystkim skłoniło mnie kilka wydarzeń ostatniego czasu. Opowiadałem o moim leczeniu kilku osobom, które w końcu same zdecydowały się zgłosić po pomoc. Dałem im impuls, który popchnął je do podjęcia decyzji o pójściu do specjalisty i do zawalczenia o lepsze życie. Szalenie mocno trzymam za nie kciuki!
Mija półtora roku od kiedy sam zacząłem terapię lekami. Bywało lepiej i gorzej. Podczas leczenia zdarzył mi się przykry epizod depresyjny, lecz udało mi się z niego wyjść. Od tego czasu minęło pół roku remisji, a to daje nadzieję na wyleczenie. Dziś czuję się tak, jak od zawsze powinienem się czuć. Mam w sobie rozległą paletę emocji, których u siebie nie podejrzewałem. Potrafię się wzruszać słuchając pięknej muzyki, rozczulić patrząc na śpiące kotki, cieszyć się drobnostkami, i olewać rzeczy na które nie mam wpływu. Moje psychosomatyczne dolegliwości zniknęły, a mój lęk przed chorobami skurczył się do ziarnka grochu. Widzę w sobie kolosalną zmianę, a przecież jeszcze nie tak dawno sądziłem, że coś takiego nie jest możliwe, że człowiek się nie zmienia, i że musi borykać się z samym sobą już na zawsze.
Jeśli czujesz, że potrzebna ci jest taka pomoc, a wahasz się i nie wiesz czy decyzja jest słuszna – zaryzykuj. Wizyta u psychiatry czy psychologa nie gryzie. To nic złego poprosić o pomoc. To jak z wchodzeniem po drabinie. Jeśli drabina się chwieje i jest niepewna, dobrze mieć kogoś kto ją nam przytrzyma.
***
Miałem dużo szczęścia trafiając na dobrego lekarza, który idealnie trafił z terapią. Miałem szczęście, że bliskie osoby okazały zrozumienie. Gdyby nie leczenie, to z całą pewnością nie powstałby ten blog. Moja pewność siebie była kiedyś kupką gówna rozsmarowaną na chodniku, więc nie robiłbym nic, bojąc się rozczarowania sobą. Miałem wiele szczęścia, że udało mi się zmienić, choć przed dwoma laty nie było to wcale takie pewne. I tyle samo szczęścia życzę wam.
Photo by Cristian Newman on Unsplash